I nie chodzi tylko o #MeToo, o czym mówią wszystkie streszczenia filmu. Ale też o codzienną przemoc emocjonalną wobec pracowników, a w tym wypadku asystentki - podważanie umiejętności i inteligencji, obrażanie, żądanie upokarzających przeprosin, oczekiwanie ciągłej dyspozycyjności, permanentne poczucie zagrożenia, czy następnego dnia będzie jeszcze miała pracę. Reżyserka w zasadzie przedstawia jeden dzień z jej życia w biurze. Wszechwładnego bossa nie zobaczymy nigdy, ale jego obecność jest stale wyczuwalna w rozmowach pracowników, ich zachowaniach, małych gestach, mimice, oczach pełnych strachu i bezsilności, a czasami niewybrednych żartach. Film rozwija się powoli, pozwalając nam zebrać w jeden obraz te drobne szczegóły. W tym biurze nikt ze sobą nie rozmawia, nikt się nie wspiera. Film cichutko, ale krok po kroku pokazuje jak toksyczne miejsce pracy zaraża wszystkich.
Film ma potencjał, ale niewykorzystany moim zdaniem, historia jest nudna po prostu.
Aż tak ostro bym go nie oceniła. Ale masz rację, można było poprowadzić go bardziej interesująco.
Oczywiście że nudna. I w ogóle nie rozumiem gdzie ta okropna atmosfera, zniewolenie i nieustające zagrożenie. Zaś próba "zameldowania", że przyjęto do pracy osobę, której brak doświadczenia zawodowego tak bardzo uwiera meldującą, żenująca.